piątek, 4 stycznia 2019

Rzucam inżynierię, zostanę programistą! cz.2

Kontynuacja poprzedniego wpisu o przebranżowieniu się. Napisałem kontynuację ponad 2 miesiące temu, ale nie było chęci zredagować. Gdy startowałem bloga, głównym założeniem było by publikować bez przymusu, stąd taka długa przerwa.  Po pół roku życia i pracy w UK nazbierało mi się tematów, pozostaje przysiąść do pisania. ;)

Co jeszcze przemawia za zostaniem programistą?  Dlaczego ostatecznie zostałem w inżynierii mechanicznej?
No kurde, przecież wiadomo że wciskanie się pod maszynę i spływający na twarz olej to czysty ubaw, kto by nie chciał. Kurtka po praniu :)

Wracając do wątku z poprzedniego wpisu:

4. Społeczność.

+1 dla IT, bezapelacyjnie.

Po pierwsze,  rozwiniętych miejsc w których specjaliści IT wymieniają się informacjami jest masa - z tych które sam miałem okazję zwiedzić: stackoverflow, 4programmers, python.org. A to tylko czubek góry lodowej. Grupy facebookowe, wykop, youtube - nawet na typowo społecznościowych portalach można znaleźć informacje związane z tematyką programowania.

Odpowiedniki techniczne? elektroda i forum cnc. Czyli też są, ale...

No właśnie ale - nie bez powodu elektroda po dziś dzień walczy z opinią portalu skupiającego starych buców. Masz pytanie? Z pewnością jest to jakaś elementarna wiedza, nie szukałeś w google, lub nie zasłużyłeś na uzyskanie informacji "bo tak".
Źródło

I pewnie,  są tam ludzie, którzy chętnie pomogą, ale przebywam też w innych miejscach, gdzie takie rodzynki wypływają. Od dłuższego czasu sporadycznie udzielam się w społeczności iautomatyka.pl, która ma swoją grupę na facebooku ( "Automatyk może więcej", na dzień dzisiejszy 15k członków). I o ile twórcy mają zupełnie inny zamysł, niż wspomniana wyżej elektroda, to i tak pojawiły się tego typu głosy:


Jakieś dziwne pokolenie inżynierów-frustratów mamy w polskiej sieci. Na szczęście poza internetem miałem okazję poznać wspaniałych ludzi chętnie dzielących się doświadczeniem. Szkoda, że ogranicza się to tylko do rozmów w pracy czy na szkoleniach, bo dostęp do aktywnej platformy, na której specjaliści mogą dyskutować o różnych zagadnieniach byłby bardzo pomocny. Wyobraź sobie, że realizujesz projekt i utkwiłeś na pewnym etapie, a żaden z kolegów nie jest ci w stanie pomóc (bo na przykład sami styczności z czymś podobnym nie mieli) Oczywiście, można podejść do tematu ambitnie i wykonać według własnego pomysłu - wiąże się to jednak z ryzykiem wypuszczenia bubla. Zgodnie z prawem Murphy'ego: "Anything that can go wrong, will go wrong". Z mojej perspektywy nie ma biedy - w końcu na błędach się człowiek uczy, Trochę gorzej z perspektywy szefa, w końcu jego kasa. Głupio się też później tłumaczyć gdy wymyślone przez nas rozwiązanie okazuje się tak zwaną "rzeźbą", a dało się zrobić to samo prościej. A wystarczyło zapytać w odpowiednim miejscu.

5. Nieograniczone możliwości rozwoju
A tu odleciałem trochę w pierwszym poście. Jak ktoś klepie kilka lat to samo, to będzie stał w miejscu niezależnie od tego czy jest programistą, stolarzem, grafikiem czy inżynierem. Fakt, w IT pojawia się coraz więcej inicjatyw, gdzie można się z tej monotematyczności w przyjemny sposób wyrwać - konkursy, warsztaty czy konferencje. Jest to jednak związane z tym o czym wspominałem w poprzednim punkcie - słaba społeczność. Niby mamy ten SIMP (Stowarzyszenie Inżynierów i Mechaników Polskich), ale ręka w górę, kto ostatnio miał z nimi styczność i może polecić dołączenie. Być może jestem niepotrzebnie uprzedzony, chętnie dowiem się czegoś więcej.


Doliczyłem się 5 czynników, które brałem pod uwagę gdy rozważałem przekwalifikowanie się. Pewnie można znaleźć i więcej, ale w moim przypadku te wymienione był najistotniejsze.
Ostatecznie postanowiłem zostać w brudnym świecie zaworów i olejów. Dlaczego? Jedyny czynnik, który tak naprawdę ma znaczenie, to ten pierwszy. Ogromną satysfakcję sprawia mi przeniesienie schematu z kresek i znaczków do świata rzeczywistego i zobaczenie, że coś działa według założeń (a jak nie działa poprawnie, to dowiedzenie się dlaczego i naniesienie poprawek). Wszystkie pozostałe da się w jakiś sposób zneutralizować, trzeba tylko odrobiny wysiłku i nieszablonowego myślenia..

Wspomniałem też, że nie do końca zrezygnowałem z programowania. Co miałem na myśli? Przetwarzanie dużej ilości danych spotka każdego prędzej czy później. Dobrze jest umieć pisać chociaż proste makra w Excelu, bo obrabianie "z palca" parudziesięciu plików zawierających setki wierszy jest po prostu męczące i zajmuje dużo czasu. Umiejętność przedstawienia w odpowiedni sposób danych pozwala łatwiej przeforsować dany pomysł. Chyba wszyscy się zgodzą, że łatwiej kogoś przekonać prezentując zestaw wykresów niż wymyślać teorie i liczyć, że ktoś uwierzy "na gębę". 

Warto się uczyć VBA, nie wkręcam. ;)

Do następnego.


sobota, 29 września 2018

Rzucam inżynierię, zostanę programistą! cz.1

Taka myśl zaczęła we mnie kiełkować mniej więcej od ukończenia studiów a następnie nasiliło się po odejściu z pierwszej firmy. Od paru lat słyszymy o niedoborze programistów, ich wysokich zarobkach (słynne 15k/miesiąc) oraz pozostałych zaletach związanych z pracą w branży IT: olbrzymia elastyczność, nieograniczone możliwości rozwoju, duża społeczność, praca twórcza.
Jest jeszcze jedna, moim zdaniem ważna zaleta - możliwość samodzielnego nauczenia się. Do  nauki programowania związanego z aplikacjami internetowymi wystarczy laptop, google i chęci. Do nauki programowania zautomatyzowanej linii produkcyjnej trzeba niestety mieć jeszcze linię produkcyjną (lub inną dowolną wyspecjalizowaną maszynę/urządzenie kosztującą kupę kasy) co równa się z koniecznością pracy w firmie, która się takimi rzeczami zajmuje...
Co więcej, często dowiaduje się o znajomych, którzy nie mieli nic wspólnego z kodowaniem, a przeszli do IT i wydają się być zadowoleni (Paulina z 3F, Endrus z Rosomaka, to o Was jeśli czytacie ;)).
No to co? Wybieram technologię, 3 miechy zakuwania po pracy oraz w weekendy i zaczynam szukać pracy jako młodszy programista...
Na szczęście powyższy scenariusz to tylko chwilowe zrywy, które pojawiały się, w słabszych momentach mojej dotychczasowej ścieżki. W tym wpisie postaram się wytłumaczyć dlaczego ostatecznie zrezygnowałem z ataku na IT (choć nie do końca).

1. Czy mnie to w ogóle interesuje?
I tak i nie. Był moment, że uczyłem się C# po około 4h dziennie (po pracy) i wcale nie czułem się do tego przymuszony. Tyle, że nie czuć się przymuszonym wcale nie jest równoznaczne z odczuwać satysfakcję. O wiele większą przyjemność sprawia mi, użycie komputera i oprogramowania jako narzędzia, dzięki któremu mogę zmodyfikować działanie lub stworzyć namacalny obiekt fizyczny.
Odkąd zacząłem pracować z hydrauliką w aplikacjach mobilnych, wiedziałem, że da mi to możliwość testowania ciekawych maszyn. Problem polegał na tym, że niewiele firm zajmuje się takimi rzeczami. Na szczęście konsekwencja w działaniu pomogła znaleźć i się dostać do takiego miejsca.
Gdy pierwszy raz usiadłem za sterami koparko-ładowarki (jak na zdjęciu poniżej), zdałem sobie sprawę, że programowanie aplikacji internetowych nigdy nie dałoby mi takiej frajdy jak strojenie, ustawianie i testowanie takiej maszyny. Dlaczego? Nie potrafię do końca wytłumaczyć. Moment w którym koła tracą kontakt z podłożem po dociśnięciu łyżką do ziemi jest ciężki do opisania. Olbrzymia siła, którą można sterować jednym ruchem nadgarstka - chyba to jest w tym takie fajne.


A przecież droga na samych koparko-ładowarkach się nie zamyka. Kto nie chciałby choć chwilę pooperować takim czymś (ekolodzy się nie liczą):


lub absurdalnie dużą koparką (3000KM, ładowność łyżki 61 ton i swoją drogą, wcale nie jest to największy model)

Więc czy IT mnie interesuje? Tak, ale nie na tyle by zrezygnować z tego, co robię (i będę mógł robić) w przyszłości. Inżynieria jest tak ciekawa, jak miejsce w którym się pracuje - dlatego warto było szukać pracy w której nie jest nudno.

+1 by zostać w branży

2. Kasa
Niestety w przypadku przeciętnych inżynierów związanych z przemysłem mechanicznym/elektrotechnicznym zarobki rosną wolniej niż w przypadku przeciętnych programistów. Odważne stwierdzenie jak na kogoś, kto nigdy w IT nie pracował. Przeglądając ogłoszenia można dojść do wniosku, że IT to faktycznie kopalnia złota. Pytanie tylko, ile tego złota rzeczywiście wpada do kieszeni...




 W takim Białymstoku Politechnika pompowała rok w rok 40-50 magistrów automatyki. Do tego pewnie drugie tyle inżynierów, którzy nie kontynuowali nauki na magisterskich i też wchodzili na rynek pracy. Chyba nie muszę tłumaczyć, jak to się odbija na szukaniu dobrze płatnej pracy.

 +1 by odejść z bran... Chwila
Sęk w tym, że dobrze zarabiać można w każdej dziedzinie - trzeba być po prostu lepszym od grona wyżej wspomnianych "przeciętnych"  Dlatego też bazowanie na średnich zarobkach jest słabym kryterium, jeśli sam do to tej "średniej" grupy nie będę aspirował. Mało to obiektywne, ale nie bez powodu takie jest.

+1/+1  by zostać/odejść.

3. Elastyczność
Czasami myślę, że praca zdalna to idealne rozwiązanie. Nie traciłbym czasu na dojazdy, a do tego mógłbym go efektywniej planować i wykorzystywać. Do tego nie musiałbym się widzieć z ludźmi, którzy wiecznie na wszystko marudzą lub w inny sposób uprzykrzają dzień. Minusy?  W sumie wymienione zalety, są też wadami. Czas który zaoszczędziłbym na dojazdach straciłbym na spanie do 10, zarywanie nocy na youtube i czytanie bzdetów w internecie. Nie mam na tyle samozaparcia by kontrolować wewnętrznego lenia. Brak użerania się z wkurzającymi ludźmi wiąże się też z brakiem nowych znajomości. I nawet jeśli tych dobrych znajomości jest dużo mniej, to warto, bo mają one na mnie większy pozytywny wpływ, niż te toksyczne negatywny. Choć nie ukrywam, że są ludzie, z którymi nie da się wytrzymać (np. tacy, z którymi jadąc w delegację, przy temperaturze -5 otwierają  w aucie co 15 minut szyby, żeby zapalić peta).


Zostaje jeszcze wyobrażenie, jak to będąc programistą mógłbym się relokować w fajne miejsce i pisać kod leżąc na hamaku w Tajlandii.. Ehe... Na pewno bym wtedy programował. ;)

+1/+1  by zostać/odejść 

Patrząc na te punktacje, powinno się powoli klarować, do czego zmierzam w tym mocno subiektywnym wpisie. Ciąg dalszy niebawem.









sobota, 1 września 2018

Jak (i dlaczego) buduję swoją wartość?


Jest lipiec 2015, właśnie obroniłem tytuł na "jednym z bardziej przyszłościowych kierunków". Plan na najbliższy czas: miesiąc odpoczynku, a później poszukiwanie pracy w zawodzie. Jeszcze nie wiem, że następne pół roku całkowicie zabije moją pewność siebie jeśli chodzi o pozycję na rynku pracy.

Mija miesiąc. Dostaję zaproszenie na pierwszą rozmowę w firmie zajmującej się automatyką wodociągową. Mój rozmówca pyta o rzeczy, których przeciętny absolwent studiów po prostu nie wie ze względu na brak doświadczenia. Robi to w taki sposób, bym poczuł się jak idiota - pytania w stylu "jak można tego nie wiedzieć?" czy "to co w takim razie pan wie?". Ogólnie klapa po całości. Po rozmowie zaczynam zdawać sobie sprawę, że nieodbywanie praktyk na własną rękę (nieobowiązkowych) w poprzednich latach było błędem.

Na szczęście okazuje się, że znajomy z treningów (pozdrawiam Łukasz ;)) pracuje w jednej z firm związanych z automatyką przemysłową i może zapytać szefa czy nie szukają ludzi. Szukają. Na Podlasiu firm z tej branży jest tyle, co palców na dłoni u ślepego stolarza, więc zadowolony idę na spotkanie. Tym razem rozmowa przebiegła zupełnie inaczej. Rozmówcy wiedzieli, że jestem świeżakiem i dali mi szansę się uczyć.
Za pół roku dojdę do wniosku, że praca w delegacjach nie jest dla mnie, rzucę obecną firmę  i zechcę się przebranżowić na projektanta/konstruktora. Miałem wyjazdów dość do tego stopnia, że zostanie w firmie i jednoczesne szukanie czegoś nowego nie wchodziło w grę. Wszyscy wkoło kręcili głową, ale musiałem to zrobić po swojemu.
Czas, który nastąpił po odejściu był chyba najbardziej stresującym okresem, jeśli chodzi o "karierę" w moim życiu. Znalezienie pracy okazało się trudniejsze niż się spodziewałem. Dlaczego?

1. Białystok zagłębiem przemysłu nie jest. Mamy kilka firm, ale politechnika rok w rok pompowała parudziesięciu magistrów każdego kierunku. Konkurencja duża, a w tamtym czasie nie posiadałem umiejętności, które mnie wyróżniały. Relokacja nie wchodziła w grę (a powinna!).

2. Moja decyzja o odejściu z pierwszej firmy była niezbyt dobrze postrzegana. No bo kto rzuca pracę bez wcześniejszego znalezienia kolejnej? I do tego po 6 miesiącach? Mało wiarygodny ten kandydat.

3. "Dlaczego automatyk szuka pracy jako konstruktor? Może chciałby Pan pracować na utrzymaniu ruchu?" Niby pół roku doświadczenia to jest nic, ale skutecznie mnie to zaszufladkowało jako gościa od kabelków i elektryki - coś na czym nigdy się tak naprawdę wybitnie nie znałem.

Z pierwszych rozmów zaczęły spływać negatywne odpowiedzi. W efekcie, po 2 miesiącach bezrobocia, byłem gotów pójść za cokolwiek (niewiele ponad minimalną lub na staż z urzędu pracy) byleby się gdzieś dostać i móc uczyć - pewność siebie jako inżynier na poziomie zerowym.  Zacząłem się zastanawiać po jakim czasie spękam i zostanę przy automatyce. Desperacja level 99/100  ;). Koniec końców dostałem się do drugiej firmy na stanowisko, które sobie założyłem.

Po tym przydługim wstępie mogę w końcu przejść do sedna. Jaki związek mają moje początki w inżynierii z budowaniem swojej wartości? Taki, że nie wyobrażałem sobie przechodzenia przez ten proces w opisany sposób ponownie. A żeby nie przechodzić tego po raz kolejny, trzeba było dokonać kilku poprawek w dotychczasowym działaniu:
  • Poduszka finansowa. Co prawda miałem oszczędności, ale było to bardziej wynikiem przypadku niż planowanego działania. Posiadanie oszczędności na 3-6 miesięcy nicnierobienia daje niesamowity komfort psychiczny. Bez tego, żeby przeprowadzić się do UK musiałbym się zapożyczyć i spłacać przez x czasu. A co jak mnie wyrzucą po pierwszym miesiącu? ;) Nawet nie chce (a przede wszystkim nie muszę) o tym myśleć. Powtarzam się, ale czytanie blogów finansowych naprawdę dużo pomaga, w kwestii rozwoju zawodowego. To nie jest żadna czarna magia, tylko wprowadzanie prostych nawyków krok po kroku: https://jakoszczedzacpieniadze.pl/poduszka-finansowa-zanim-zaczniesz-inwestowac
  • Inwestycje. Część nadwyżki kasy pakuję w kursy/studia/materiały do nauki. Celem było wybicie się przed masę ludzi o tym samym tytule i zbliżonym doświadczeniu. 
  • Podejście do pracy. Nie "odbębnić 8h w robocie i cześć". Skoro już się tam pojawiam na 1/3 doby to nie tylko po to żeby zarobić ale też się czegoś nauczyć. I nie musi to być coś niesamowicie skomplikowanego. I niekoniecznie codziennie. Nauczę się jednej małej rzeczy co drugi dzień lub trzeci dzień, to w skali roku zrobię ogromny krok do przodu. Warto robić sobie podsumowanie dnia. Jeśli podczas takiego podsumowania w skali miesiąca są same puste pola to znaczy, że coś jest nie tak.
  • I finalnie: Poznanie swojej wartości. Tylko jak sprawdzić czy te działania coś dają: czy mnie chcą, a jeśli tak to za ile? Odpowiedź jest prosta - wysyłać CV i chodzić na rozmowy o pracę. Jeśli uczęszczanie na takie spotkania to problem lub ktoś wywodzi się z przemysłowego zadupia można prościej - profil na LinkedIn. 

W pewnym momencie okazało się, że nawet mimo niewielkiego doświadczenia firmy są mną zainteresowane. Świadomość tego pozwoliła na luzie podchodzić do wymaga firm wobec mnie. "Na luzie" nie oznacza na wyjebce, ale jeśli np. jest oczekiwanie bezpłatnych nadgodzin "bo szef będzie krzywo patrzył", to chrzanię to. Inaczej bym do tego podchodził, gdybym takiego rozeznania nie robił i nie wiedział, czy ktoś inny zapłaci za mój czas.

Podsumowując, te "trudne" początki, to najlepsze co mogło mi się przytrafić. To one w dużej mierze stały się motorem napędowym do szukania rozwiązań i wprowadzania zmian. Czy było warto? Nie wiem.  Fajnie jednak doświadczyć że nie trzeba studiować na MIT czy Cambridge, żeby pracować z najlepszymi na świecie w danej dziedzinie.

Dzięki i do następnego!

niedziela, 19 sierpnia 2018

Czwarta firma w okresie 3 lat... Roszczeniowy millenials?

Czemu tak często zmieniam pracę? Sam się nad tym zastanawiam z czego to wynika. Szukając odpowiedzi natknąłem się na chyba jeden z najpopularniejszych filmów w sieci na temat mojej generacji, tak zwanego "Pokolenia Y".


Jak ktoś nie widział, to polecam obejrzeć. 
W dużym skrócie:
1. Źle nas wychowano. Wmówiono nam, że możemy coś dostać lub osiągnąć tylko i wyłącznie bo tego chcemy.
2. Jesteśmy uzależnieni od dopaminy pochodzącej z mediów społecznościowych. Lubimy dostawać lajki na facebooku, bo sprawiają, że czujemy się dobrze. 
3, Niecierpliwość. Chcemy mieć wszystko "na już". Paczka z allegro? Ma przyjść jutro. Oglądanie serialu? Najlepiej pochłonąć cały sezon naraz. Umówić się z kimś na randkę? Instalujemy apkę, przeciągamy palcem, kilka wiadomości tekstowych i gotowe. Przyzwyczajeni do szybkiego funkcjonowania zapominamy, że ważne wartości w życiu takie jak przyjaźń, wiedza, umiejętności, pozycja społeczna czy związek buduje się powoli, a kluczem jest systematyczność.
4. Środowisko. Pracujemy w miejscach, gdzie krótkofalowy zysk jest ważniejszy od długofalowego. Liczy się szybki wynik, a nie człowiek i umiejętności jakie może zdobyć.

I w sumie zgadzam się ze wszystkimi powyższymi punktami. Tylko jak to się ma do moich powodów zmiany miejsca pracy?  Trochę nijak. Z niecierpliwością się zgodzę, ale o tym dalej.

Kończąc studia miałem wyidealizowaną wizję pracy na stanowisku inżyniera. Wydawało mi się, że w pracy będę tworzył coś innowacyjnego, coś co popycha daną dziedzinie technologii do przodu...
I co? Ano gówno ;) 
Pierwsze i kolejne miejsca pracy rozwiały wszelkie wyobrażenia na czym polega praca związana z szeroko pojętą technologią w Polsce. Nie mam zamiaru oczerniać swoich byłych pracodawców, bo bardzo dużo się u nich nauczyłem, za co jestem wdzięczny. Rozmawiam jednak też z innymi ludźmi z branży i wszędzie w sumie jest podobnie. Na studiach używaliśmy określenia "robić coś na Jana" tzn. wykonać jakieś zadanie bez wnikania czy jest dobrze, czy źle, a jeśli źle to z jakiej przyczyny. Okazuje się, że nie tylko wśród studentów jest takie podejście... I nie jest to wina starszych kolegów, tylko szeroko pojętej "góry". Oderwane od rzeczywistości terminy powodują, że pewne rzeczy się olewa, byleby zdąrzyć.

Ktoś może zapytać:
 "Młody, ale czy ktoś ci bronił robić zgodnie ze sztuką? W ogóle to czego ty oczekiwałeś? że od razu po studiach dostaniesz prom kosmiczny do policzenia i zaprojektowania?"
Może i nie, ale liczyłem na coś więcej niż ciąganie kabli w korytach 3m nad ziemią czy bezmyślne rysowanie w CADzie, którego człowieka z ulicy można nauczyć w tydzień. Ukończenie studiów nie oznacza, że nabyłem konkretne umiejętności, tylko, że potrafię dość sprawnie przyswajać pewne skomplikowane koncepty potrzebne do wykonywania zadań. Są ludzie którym pasuje wykonywania fizolskich lub nie wymagających myślenia prac. Mi nie pasowało. Do tego stopnia, że pierwszą pracę rzuciłem w ciemno (bez znalezienia kolejnej).

Wracając do aspektu poruszonego w filmie - niecierpliwość.
 "Przecież zmieniasz pracę średnio co rok. Jak ty chcesz w tak krótkim czasie wywrzeć na coś wpływ?"
I tu z pomocą przychodziła obserwacja starszych kolegów. Czy oni mieli na coś wpływ? W mojej ocenie niezbyt. A przecież mają doświadczenie, znajomości i staż. W każdej pracy po jakimś czasie zadawałem sobie pytanie - czy za kilka lat chciałbym robić to samo, co znajomy, który tu pracuje od x lat? Padała odpowiedź i szukałem dalej.

"Ale bazowanie na tym, gdzie znajduje się starszy współpracownik to głupota. On może mieć inne podejście i priorytety. To, że jego praca tak wygląda, wcale nie oznacza, że twoja też tak kiedyś musi."
Zgadzam się. Tylko moim celem nie jest walka z wewnętrznym klimatem panującym w firmie. Jeśli wszyscy mają podejście na zasadzie "jakoś to będzie", to po co mam walić głową w mur licząc na przebicie go w nieokreślonej przyszłości? Wolę od razu szukać środowiska, które myśli podobnie do mnie. Ktoś powie, że to pójście na łatwiznę. A ja wtedy odpowiem, że to po prostu efektywne pożytkowanie energii.

"Dobra, dobra. Inaczej by było, jakbyś miał rodzinę i kredyt na mieszkanie."
Pewnie tak. Dlatego razem z narzeczoną daliśmy sobie czas na podjęcie decyzji, których skutki mogłyby nas przyblokować. Chociaż i tak nie do końca, bo są firmy w których dopłata za relokację + opłacenie żłobka/przedszkola to nic szczególnego. Na temat zobowiązań finansowych są zdecydowanie lepsze miejsca w internecie niż mój blog.
Polecam: https://jakoszczedzacpieniadze.pl/kupic-czy-wynajmowac-mieszkanie

Dlatego sukcesywnie zmieniałem pracę. Są na świecie firmy, które przodują jeśli chodzi o technologie i co chwila wypuszczają coś nowego. Można się sprzeczać, czy te produkty są lepsze pod względem technologicznym w stosunku do starych (na przykład w przypadku motoryzacji jest powszechna opinia, że nowe auta po przejechaniu 200k km nadają się na szrot), jednak ludzie którzy to projektują bez wątpienia popychają świat do przodu. Proces rozwoju polega na popełnianiu błędów i korygowaniu ich.

 Zacząłem od bardzo małej firmy, liczącej paręnaście osób, teraz jestem w korporacji liczącej około 100 tysięcy na całym świecie. Czy jest lepiej jeśli chodzi o aspekty, które wymieniłem wcześniej? Zdecydowanie tak, ale jeszcze za wcześnie by to konstruktywnie ocenić.
"A co zrobisz, jak okaże się, że jest tak samo, jak do tej pory? "
Męczyć się przez 30% czasu prawie każdego dnia? Będę szukać do skutku. Lepsze to niż ciągłe marudzenie (lub słuchanie marudzenia).

Specjalnie pominąłem w tym wątku kwestię finansów. O tym w innym wpisie. Dzięki za wytrwanie do końca i do usłyszenia w następnym wpisie!

czwartek, 9 sierpnia 2018

Czy znajomość języka obcego jest konieczna by szukać zatrudnienia za granicą?

TAK.


I na tym mógłbym zakończyć ten wpis.

Tylko to przecież wszyscy wiedzą, a nie po to zakładałem bloga, żeby pisać rzeczy oczywiste.
Prawidłowo postawione pytanie powinno brzmieć: W jakim stopniu trzeba znać język, żeby zacząć szukać pracy?
I wtedy pada kolejna, wiele wnosząca odpowiedź: A to zależy do jakiej pracy ;)

A tak na poważnie. Nie chcę się mądrzyć, opiszę po prostu na swoim przykładzie jak przebiegała nauka.
Pierwsze wiadomości od zagranicznych rekruterów zaczęły spływać jakoś na początku 2017 roku po uzupełnieniu profilu LinkedIn o angielską wersję (o samym portalu i jego możliwościach napiszę w osobnym wpisie). W tamtym okresie nie brałem pod uwagę przeprowadzki, więc dziękowałem za zainteresowanie i na tym się kończyło. Wszyscy, którzy mieli okazję się ze mną uczyć, wiedzą, że mój angielski zawsze był na całkiem niezłym poziomie (może nie wybitnym, ale zawsze powyżej średniej). Przeglądając różnego rodzaju oferty i ogłoszenia zdałem sobie sprawę z pewnej (oczywistej ;)) rzeczy: nawet bardzo dobra znajomość języka angielskiego będzie niewystarczająca, jeśli nie umiem rzeczowo porozmawiać o tym, co robiłem do tej pory. No bo co z tego, że wiem jak w pubie zamówić rybę z frytkami lub o tym, że umiem opowiedzieć co się znajduje na obrazku (in the picture I can see...). Wyobraźcie sobie, że jesteście lekarzem specjalizującym się w neurologii i jedyne co potraficie powiedzieć na zagranicznej rozmowie o pracę, to to, że pracujecie od 5 lat w szpitalu, leczycie chorych ludzi i piszecie recepty na leki. Abstrakcyjna sytuacja (bo zapotrzebowanie na lekarzy jest takie, że umiejąc nawet tyle, pracę by taka osoba pewnie dostała. Oczywiście razem z kursem języka ;)). Zmierzam do najważniejszego:

Należy umieć rozmawiać o swoich umiejętnościach używając branżowego żargonu. 

Tak... Kolejny truizm

Możesz nie posiadać perfekcyjnej wymowy, mieszać czasy, szyki, tworzyć jakieś zdania na które native speaker nigdy by nie wpadł (co aktualnie robię cały czas). TO NIE MA ZNACZENIA. Na mój tekst, że mam długą drogę do pełnej płynności usłyszałem: "twoj angielski jest lepszy, niż nasz polski". Rozumiemy się na elementarnym poziomie potrzebnym do wykonania stawianych mi zadań. Nie zmienia to jednak faktu, że ten elementarny poziom opiera się na specjalistycznym słownictwie, którego przeciętny Anglik  czy inna osoba dobrze znająca angielski znać nie będzie (bo niby skąd?).
Nawet najbardziej unikalne umiejętności są nieprzydatne, jeśli praca opiera się na kontakcie z drugim człowiekiem. A google jeszcze na tyle dobre, by w biegu tłumaczyć nie jest.

I tu mała dygresja. Z kim w Polsce nie rozmawiam, to mówi, że u nas w szkole angielskiego się nie nauczysz...
Na prawdę? A to nauczyciel ma wiedzieć co ktoś będzie robił/robiła zawodowo w życiu i ma pod każdego osobno dopasowywać program? To trochę tak jakby Adam Małysz narzekał, że na wfie nigdy nie uczyli go skakać. Dwa lata temu nie miałem pojęcia o hydraulice siłowej w maszynach, a dziś jakoś umiem o tym rozmawiać po angielsku. Takie rzeczy trzeba rozwijać samemu. Tyle.

Jak się uczyć takiego słownictwa?
Wkuwanie ze słownika? Karteczki? Czytanie książek? 
W moim przypadku żadne z powyższych nie dawało dobrych efektów. Książek nie chciało mi się czytać nawet po polsku, Karteczka może być przyklejona 2 miesiące na monitorze - i tak nie zapamiętam, a słownik jest dobry jak potrzebuję czegoś na już, a nie do nauki na zapas.

W moim przypadku najlepsze efekty dały:
1. YouTube. Znalezienie tematu, o którym nie powstał film po angielsku graniczy z cudem. Technologia, gotowanie, fryzjerstwo, fotografia, mechanika samochodowa, budownictwo. Wszystko. Co więcej, jako, że na świecie jest więcej osób anglojęzycznych niż polskojęzycznych, jest duża szansa, że zagraniczny materiał video jest po prostu lepszy, dokładniejszy i na wyższym poziomie niż polski odpowiednik.

2. Fora tematyczne/portale społecznościowe. Nic nie daje większej motywacji do poznania słownictwa, niż odpowiedź na problem, który chcę rozwiązać. Polecam www.reddit.com. Każdy tematyczny subreddit (czyli właściwie oddzielne forum) posiada grono ludzi, którzy piszą poradniki, dyskutują i odpowiadają na pytania. Ja siedzę na: https://www.reddit.com/r/engineering/ ale można przecież zaglądać do:
https://www.reddit.com/r/excel/
czy
https://www.reddit.com/r/marketing/
Znaleźć swoją tematykę i czytać od czasu do czasu (codziennie). Przez rozwój gigantów typu facebook, dedykowane fora zaczynają powoli zanikać, jednak jeszcze dużo czasu upłynie, zanim wymrą kompletnie.

3. Jako, że w nazwie bloga znajduje się słowo "inżynier", to muszę wspomnieć o dokumentacji technicznej. Wszystkie największe firmy udostępniają manuale w języku angielskim. Czy to mebel z IKEA, czy instrukcja obsługi silnika spalinowego. Jeżeli nie rozumiesz co tam piszą, to ściągasz w 2 językach, czytasz zagraniczną a wspomagasz się polską. W pracy i tak musisz z tego korzystać - dlaczego nie powalczyć z lenistwem i nie nauczyć się czegoś?

4. Trzeba mieć cel. Nauka języka bez celu ma tyle samo sensu, co zapamiętywanie kolejnych cyfr w liczbie pi po przecinku. Można, tylko po co. Zamiast się rozpisywać, wspomogę się filmem, z "własnego" podwórka :) Nie widziałem filmu, który by lepiej to tłumaczył.



Jak się nie ma celu to i okulary Robocopa do nauki języka nie pomogą.

Tym wesołym akcentem kończę wpis. Dziękuję za wytrwanie do konća i do zobaczenia w kolejnym!

niedziela, 5 sierpnia 2018

Początki

Cześć!

Pomysł na dzielenie się swoimi przemyśleniami chodził mi po głowie już od jakiegoś czasu. Z racji wykonywanego zawodu oraz wyjazdu z Polski, tematyka początkowo miała być o pracy inżyniera na emigracji. Nie wiem jednak jak długo będę poza krajem, stąd bardziej ogólna, mniej wiążąca nazwa. To samo dotyczy treści i formy - wrzucane tutaj posty nie będą związane tylko z karierą i tym czym się zajmuję w pracy, ale też lifestylem. Nie jestem pierwszym, który wyjechał w poszukiwaniu lepszego (?) życia, jednak blog wstępnie kierowany jest do osób z mojego otoczenia, dlatego też nie przejmuje się unikalnością treści. Forma początkowo będzie dość skąpa - wynika to z zerowego obycia w dziedzinie dokumentowania i relacjonowania czegokolwiek ;) Zobaczymy co się wykluje w trakcie.

W planach mam przedstawić jak się znalazłem w miejscu w którym aktualnie się znajduję; jak przebiegał proces od momentu, gdy zdecydowałem się, że chcę być związany z szeroko pojętą inżynierią; problemy jakie napotkałem po drodze; jak wygląda proces relokacji i praca na stanowisku technicznym za granicą czy w jaki sposób uzasadniałem podjęte decyzje.

Tyle, jeśli chodzi o wstęp.